niedziela, 24 maja 2015

V Iskry życia

Wreszcie przyszła mi wena na nowy rozdział, yeah :D Dziękuję za cierpliwe czekanie tym, którym chce się to czytać ;) 
Udało mi się zdobyć 1,3 i 5 tom mangi Hellsinga :D 
No to macie tu muzę ;) Rozdział pisany pod wpływem piosenek Skilleta, jak ja je uwielbiam xD 
Tradycyjnie zachęcam do komentowania, bo nic tak nie motywuje do pracy jak miły kom ;) 

                                       

*********************************************************************************

Minęło kolejnych parę dni wypełnionych wyżynaniem ghuli. Miłą odskocznią od tego były wypady do miasta. Znalazłam jedno miejsce z fajnym widokiem i siedziałam tam sącząc krew (czasem świeżą, a czasem medyczną). Jakoś zabijałam czas czekając na powrót Hidana i Mary. Najwyraźniej musieli dostarczyć zamówienia gdzieś daleko, bo wciąż nie wracali. 
Zbliżał się świt, więc postanowiłam już wracać, póki jeszcze świat był pogrążony w mroku. Nie miałam ochoty oglądać światła słonecznego. Nie to, że źle na mnie działa. Tak jest tylko ze słabszymi wampirami. Ja go po prostu nie cierpię. Kiedy je widzę, to tak, jakby ktoś krzyczał: "Świat nie jest wcale taki zły!". Głupota. Tak mogą twierdzić jedynie ci, którym w życiu się wszystko układa. 
Może i moja obecna sytuacja nie jest aż taka zła, ale wciąż prześladują mnie wspomnienia z dzieciństwa i odgłosy zatrzaskiwanych drzwi. Wątpię, żebym kiedykolwiek była w stanie o tym zapomnieć. 
A na dodatek jakiś czas temu dowiedziałam się, że ten facet i jego partnerka, co wtedy zrobili nam "włam na chatę" należeli do Hellsinga. Nawet w Devil's Nest każdy kojarzył słynną organizację zwalczającą nieumarłych. 
Ostatnio wydaje mi się, że wszystko popieprzy się jeszcze bardziej. 
W końcu dotarłam do slumsów. Idąc brudnymi uliczkami, nagle dostrzegłam jakąś postać obok mnie. Zdziwiłam się. O tej porze powinno być kompletnie pusto. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam Yana. 
- Och, ale mnie wystraszyłeś. 
- A ty znowu z tym swoim sarkazmem - zaśmiał się - Nieważne, czemu tak długo ciebie nie było? 
- Zasiedziałam się - odpowiedziałam. Lol, ale głupio to brzmi. 
- No trudno, ale chodź już szybko do Devil's Nest - jego ton nagle stał się poważny. Czekajcie, serio? Yan i powaga to naprawdę dziwne połączenie. To musi być coś cholernie ważnego. 
Wkrótce byliśmy już przed drzwiami. Weszliśmy do środka. 
Okazało się, że to Hidan i Mary wrócili. Właśnie ich opatrywano. 


 *** 

Powiem tak: NO NIEŹLE. Mary miała ranę na głowie, ale na szczęście niegroźną. Gorzej było z jej bokiem. Przez nakładane bandaże nadal leciała krew. Hidan był w jeszcze gorszym stanie. Gdyby nie jego nieśmiertelność, byłby już martwy. Miał jedną ranę tuż przy szyi, ledwo mijającą tętnicę, drugą przebiegającą przez klatkę piersiową i trzecią na boku. Dodatkowo miał poparzoną lewą rękę. 
Spytałam się Yana: 
- Kiedy wrócili? 
- Poszedłem po ciebie, tuż po ich przybyciu. 
- Kumam. A tak w ogóle to gdzie jest Luke? 
- Gdzieś tam stoi. W sumie niewiele z nim ostatnio spędzam czasu, jakiś dziwny się zrobił... 
- A dokładnie? 
- No yyy... Wiesz, po prostu dziwny. 
- To tyle wyjaśnia... 
- Oj tam oj tam. 
- Kurde, czy ty od zawsze miałeś tak popieprzone w głowie? 
- Heh, może i tak ^^ 
- To ja zaczynam się bać, bo jeszcze mogłam się tym od ciebie zarazić po zwampiryzowaniu ciebie! 
- Nie martw się, kochana, tobie to nie grozi.
- Ponieważ?  
- Ponieważ ty i tak jesteś równie popierniczona jak ja! - zaczął się ryć jak jakaś hiena O_o
- Czekaj, czekaj - starałam się zachować spokój - Po pierwsze: bycie równie popierniczonym co ty jest niemożliwe, po drugie: PIZGNĄĆ CIĘ?! 
No i znowu zaczęliśmy się tłuc. Heh, to już prawie stało się codziennością, podobnie jak wyżynanie ghuli. 
Nie aż tak na poważnie, oczywiście. Jak ja walczę na poważnie, to używam mojego Amaterasu. 
W zasadzie wypadałoby powiedzieć trochę o Amaterasu. No więc jak już było widać w walce, przywołuję go łącząc dwie katany w jedną, większą, czarną i płonącą czarno-czerwonym ogniem oraz wymawiając komendę "Płoń, Amaterasu". Zwiększa szybkość i precyzję cięć, więc jest skuteczny nawet przy walce z bronią palną o dużej mocy rażenia. To tyle, nic w sumie się nie da więcej powiedzieć. 
Po chwili dostrzegłam Luke'a. Stał pod ścianą i w milczeniu przyglądał się sytuacji. Yan miał rację, to wyglądało dosyć... dziwnie. Po jego wyrazie twarzy można by było pomyśleć, że coś kombinuje. Warto by było się czegoś o tym dowiedzieć. Ale potem. Są sprawy ważne i ważniejsze. Trzeba wypytać Mary i Hidana, o to, co się stało. Może i są ranni, ale przynajmniej jedno z nich musi być w stanie gadać. Teraz najważniejsze jest podjęcie działań. W tej chwili muszę myśleć jak przywódca, nie jak przyjaciel. 
Zaczęłam więc szczegółowo ich wypytywać. Na szczęście byli w stanie zdać raport bez żadnych problemów. Wysłuchałam w skupieniu. 
- Cholercia, to wręcz podręcznikowy przykład najfanatyczniejszego fanatyka religijnego! - stwierdziłam - Czekaj czekaj! - coś mi się nagle przypomniało. Kojarzę tego gościa! Nie jest dobrze, oj nie jest dobrze... 
- Przedstawił się? - spytałam. 
- Chyba tak, czekaj, jak to było... - Mary zdawała się być zaniepokojona moim nagłym poruszeniem -Ach tak, mówił, że nazywa się - 


 *** 

- Alexander Anderson - powiedziała Integra Fairbrooke Wingates Hellsing  do zebranych członków Okrągłego Stołu. 
- Sir Integro, sugerujesz, że powinniśmy zacząć działać? - spytał sir Irons. 
- Tak, ale nie od razu. Nadal nie jesteśmy pewni w 100 procentach, że Watykan jest z tym powiązany. Należy również pamiętać, że mamy tu do czynienia z XIII sekcją, czyli z samymi Iskariote. 
- Więc należy przeprowadzić śledztwo? 
- Moi lu... przepraszam moje wampiry już się tym zajęły - odpowiedziała, wskazując na Seras i Alucarda - Mamy już pewien trop. Alucadzie, raczysz wyjaśnić? 
- Oczywiście, moja pani. Już mówię. 


 *** 

Wyszłam z salonu i skierowałam się do mojego pokoju. Weszłam do środka i usiadłam na mojej trumnie, po czym dostałam nagłego ataku psychotycznego śmiechu. Po prostu aż kipiałam od ekscytacji. Hellsing! I na dodatek Iscariote! Nie mogę się doczekać tej rzeźni! Hej chwila, czy ja nie powinnam w tej sytuacji jako dowódca uspokoić się i zacząć myśleć racjonalnie? Ej, w zasadzie i tak mogę poprowadzić (nie)ludzi z Devil's Nest jednocześnie dobrze się bawiąc w ubojnię świń. Dobra, może się przejdę trochę, na świeżym powietrzu lepiej się myśli. 
Wyszłam na zewnątrz wyjściem awaryjnym, tym samym, przez które kiedyś wypuszczaliśmy Yana i Luke'a. 
Przechodząc przez nie dostrzegłam jakąś postać. 
- Yan, możesz już przestać bawić się w ninja. Widzę cię. 
- Cóż, nic nie poradzę na to, że tak lubię tą zabawę. 
- Idioto, to nie jest śmieszne. Nie w takiej chwili. 
- Ech, wiem wiem. No nieważne. W każdym razie czułem, że tu będziesz. 
- No proszę, wyrobił ci się instynkt? 
- A bo ja wiem? Choć mi się wydaje, że przez przebywanie z tobą zaczynam cię rozgryzać. 
Chwilę, że jak? Nie no, on faktycznie ma rację. Przez głowę przeleciały mi wspomnienia naszych wspólnych rozmów, przepychanek, wszystkie sarkastyczne odzywki, którymi się bez przerwy wymienialiśmy. 
Dzień, w którym przyszli z Luke'iem do Devil's Nest i musieliśmy ich ewakuować. 
Dzień, w którym wypięłam się na moje dotychczasowe zasady moralne i zachowałam się przyjaźnie w stosunku do człowieka. 
Pistolety, które mu dałam. 
Atak ghuli, pożar i chwila, w której leciałam przez płomienie, tylko po nich. Po nich? Właściwie przede wszystkim po niego. Po Yana Valentine'a. 
I jak potem zdecydował się wejść w ogień, by zdjąć ze mnie zwaloną belkę. 
I kiedy zmieniłam go w wampira, by zachować go przy życiu. Kiedy zrobiłam coś, czego Anastazja Rosetti wcześniej by nie zrobiła. 
Uratowałam zwykłego chłopaka z dzielnicy biedy. 
- Ha, teraz i ja to rozumiem. Otworzyłam się przed tobą na tyle, że zacząłeś mnie rozumieć. Ja pierniczę, co się ze mną stało? - roześmiałam się. 
- Mam rozumieć, że to dobrze, czy też źle? - odpowiedział mi z szerokim bananem na twarzy. 
Oparłam się o ścianę i z uśmiechem powiedziałam: 
- Tak. Dobrze. Dobrze jak cholera. 
I wtedy poczułam coś dziwnego na moich ustach. Chwila, co on mi robi. Ach no tak. Czyli to jest pocałunek. Przyjemność przeznaczona dla takich słabych istot jak ludzie. 
Przestań. Jestem martwa. 
Martwa od urodzenia. 
Martwi nie mogą czuć. 
Martwi nie mogą kochać. 
Przestań. 
Przestań. 
Nie. 
Nie przestawaj. 
Pozwól mi poczuć ciepło życia. 
Dziękuję. 
Dziękuję za to, że rozpaliłeś we mnie te iskry. 


 *** 

Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, objął mnie ramieniem. Byliśmy szczęśliwi jak nigdy wcześniej. Uśmiechnął sie do mnie, a ja odwzajemniłam ten uśmiech, po czy powiedziałam: 
- Jak ty to robisz, że tylko dla ciebie jestem w stanie złamać moje wszystkie zasady moralne i w dodatku jestem z tego cholernie zadowolona? 

czwartek, 9 kwietnia 2015

IV Rodzina

Wreszcie dociągnęłam ten rozdział do końca, jestem z siebie taka dumna :D Zdecydowałam, że w późniejszych rozdziałach pojawi się parę postaci z Bleacha. Coś dla wielbicieli Huehuehuehueco Mundo xD
I taka informacyjka, przez jakiś czas będę miała ograniczony dostęp do kompa, więc nie będzie za bardzo czasu na pisanie. Pozostaje tylko zarobić dobra ocenę z maty, by rodzice szlaban odwołali xD
Tak jak mówiłam, w tym rozdziale zacznę narrację pierwszoosobową. No i tu macie muzę ;)
Miłego czytania ;) 


*********************************************************************************

Wykańczałam właśnie ghule. Znowu. Ostatnio doszło to do mojej listy codziennych obowiązków. Dokładnie, codziennych. Kiedyś takie wypady stanowiły formę rozrywki, na którą bardzo rzadko mogłam sobie pozwolić. Tych draństw namnożyło się jak cholera. Wzór jest również ciągle identyczny: pojawiają się nie wiadomo skąd, jest ich masakrycznie dużo, nie giną po wykończeniu głównego wampira, a czasem nawet coś podpalają. Zaś jak nie one, to ja. Płonące katany koszą szybciej i więcej. Zniszczenia w otoczeniu to naprawdę niewielka cena za pozbycie się tej gówniażerii. 
Tak w ogóle moje umiejętności trochę się chyba podniosły. To i tak nie wiele. Przecież jak mam się rozwijać walcząc ciągle z tym samym przeciwnikiem?  Bez sensu. 
Wróciliśmy do Devil's Nest. Poszłam do swojego warsztatu i wzięłam się za wykańczanie ostatniego zlecenia. Pomyślałam, że fajnie byłoby z kimś potrenować. Taaak, jasne. Marzenie ściętej głowy. Mam pecha (tak, w tym wypadku to jest pech) być tutaj najsilniejszą. Miałam kiedyś trening z Hidanem i Mary. Z początku byli godnymi przeciwnikami, ale po jakimś czasie ich również pokonywałam z łatwością. I znowu pojawił się ten sam problem - monotonia. Brak nowych przeciwników, brak nowych wyzwań, brak możliwości rozwoju umiejętności. 
Jakiś czas temu pewien wampir zawitał do tej dzielnicy. Był z nim nawet niezły ubaw. A byłoby jeszcze fajniej, gdyby udało mi się porządnie go załatwić. No ale muszę to niestety przyznać: jestem za słaba, by go pokonać. Ha! To takie śmieszne. Za dużo siły, by móc z kimś na równi trenować, ale za mało, by pokonać tego kolesia. Tak definitywnie. Samo odcięcie mu głowy na pewno nie wystarczyło. Widziałam, że ta jego podwładna usiadła obok i czekała. Jestem pewna, że się zregenerował. 
Zakończyłam wykonywanie ostatniego zamówienia i instynktownie sięgnęłam po kartkę z kolejnym. Moja ręka trafiła jednak jedynie na stół. Zatem to musiało być ostatnie. No nic. W takim razie pora już zanieść gotowe zamówienia klientom. To co tam ostatnio było? Ach tak, trzy sztylety i dwa miecze. 
Jeden z mieczy i dwa sztylety były zamówione przez lokatorów Devil's Nest, więc mogłam dostarczyć je od razu. Pozostałe trzeba będzie dostarczyć bezpośrednio do klientów. Wezmę ze sobą Hidana, jak zwykle. To teraz jeszcze tylko pójdę po niego. 
Zapukałam do drzwi pokoju Jashinisty. Powinien tam być i sączyć swoją strasznie rozcieńczoną kawę (z krwią oczywiście, bez tego by nie możemy jeść normalnego żarcia). Odpowiedziała mi jednak jedynie cisza, więc zapukałam ponownie. Znowu nic. Weszłam do środka. Pusto. 
Poszłam do głównego pokoju. Ktoś musi przecież wiedzieć, gdzie on jest. 
- Hej, Yan! - zawołałam do niego - Widziałeś gdzieś może Hidana? Muszę dostarczyć zamówienia, a jego nie ma w pokoju. 
- Też właśnie poszedł do swoich klientów. I chyba Mary z nim była. 
- Mary? No nieźle. 
- Też myślisz, że coś jest na rzeczy? 
- Ha, wszyscy wiedzą chyba, że coś jest na rzeczy! No, może poza... 
- Mary i Hidanem! - dokończyliśmy równocześnie - Ej, nie mów w tym samym momencie co ja! Przestań! - W tym momencie walnęłam go z pięści. 
- Za co to?! 
- Wiesz przecież. 
- A co, jeśli nie wiem? 
- Ty znowu z tym swoim "A co, jeśli...". Ty jesteś taki tępy sam z siebie, czy ktoś ci za to płaci? 
- Hehe sam z siebie ^^ 
- Ech nieważne... No cóż, w takim razie może ty pójdziesz ze mną? 
- Boisz się iść sama? 
- Idioto, oczywiście, że... 
- Że tak? 
- Że nie! 
- Hehehe taki żarcik na dobry humor ^^ 
- No nieważne. To idziesz? 
- W sumie to mogę pójść. 
Poszludaiśmy więc schodami na górę i wyszliśmy na zewnątrz.  Była zima, więc śnieg już zdążył spaść.  Światło księżyca odbijało się od niego co dawało piękny widok. Stałam tak przez chwilę jakby zahipnotyzowana przez srebrny glob, gdy nagle coś pchnęło mnie od tyłu. Przewróciłam się na ziemię i zorientowałam się, że to Yan. 
- Dale dalej, rusz się! To ty mnie tu wyciągnęłaś, więc się nie ociągaj! - powiedział śmiejąc się. 
- Już idę ty pierdzie bizoński -.-  - powiedziałam z ociąganiem wstając. 
- Heh, mocne masz ty wyzwiska jak kawa Hidana -  poczęstował mnie wypowiedzią z cyklu "Yan Valentine próbuje się odgryźć". No cóż, skoro tak bardzo tego chce, to możemy kontynuować tą zabawę! 
- Kawa, tak? - powiedziałam - To już wiem, do czego wpadłeś w dzieciństwie, że teraz jesteś taki ciemny. Zarówno w przenośni jak i dosłownie. 
- Oj mała, rasizmem zalatuje! 
- Przestań pieprzyć bez sensu. Do samych czarnoskórych nic nie mam, nienawidzę wszystkich ludzi jednakowo. A ty to na serio musiałeś kiedyś do kawy wlecieć. Jak inaczej mam wytłumaczyć fakt, że ty jesteś ciemny, a Luke biały? 
- A bo tak jakoś jest... 
- "A bo tak jakoś jest". Jasne jasne. Nosz gadaj! - wydarłam się. 
- Hej, luzuj majty, bo cała dzielnica cię usłyszy. 
- A niech se usłyszy. Lecimy! 
I wystrzeliłam do przodu. Yan pobiegł za mną. Kurde, jakim cudem on może mnie dogonić? A no tak, zapomniałam że on też już jest wampirem. 
- Co tak pędzisz? - zawołałam do niego - I tak nie wiesz, gdzie idziemy! 
- A no fakt... Hej! - przystopował, ale po chwili zorientował się, że moim celem było przede wszystkim wyprzedzenie go. A to, że nie znał drogi było tylko pretekstem. Co nie zmienia faktu, że nie wiedział, gdzie znajduje się punkt docelowy. 
Pozostało mu jedynie podążać dalej za mną. Udało mu się zrównać dopiero tuż przy celu. 
- Ha! Wygrałam! - zawołałam z radością. 
- O ty jedna! No cóż, w takim razie muszę oddać ci pokłon, o królowo tego śmietniska! 
- Mogę sobie być królową śmieci, ale ty i tak pozostaniesz tylko synem menela... (ale wysiłek umysłowy xD) ... Andrzeja! 
- Może być i menel Andrzej. Jak tak sobie myślę, to nawet ciekawie byłoby go spotkać. Chociaż nawet |Luke go nie pamięta, a matka, jak to on twierdzi, zmarła od nadmiaru mojej głupoty... 
- To ma sens. 
- ...Ale i tak to jedynie z czystej ciekawości. Poza tym to rodzice i tak niewiele mnie obchodzą. A jak z tym jest u ciebie? 
- Rzadki kiedy mówię komuś o tym, ale co tam, nie widzę przeszkód, by ci o tym opowiedzieć. No więc: matka wyszła za jakiegoś transylwańskiego szlachcica. Kompletnie go nie pamiętam, tylko matkę. W każdym razie pewnego dnia wyrzucił nas z domu z nieznanego powodu. Miałam wtedy kilka lat, ale późniejsze wydarzenia pamiętam bardzo dobrze. Byłam wampirem i żadna z rodzin nie chciała przyjąć nas do siebie, chociaż było wyraźnie widać, że matka jest chora i ledwo się trzyma na nogach. W końcu zmarła. Wtedy znienawidziłam wszystkich ludzi. Mojego ojca również. Dlatego nie obchodzi mnie, kim był. Mógłby być Bóg wie jak bogatym hrabią lub równie dobrze takim menelem Andrzejem - zaśmiałam się. 
- Wow... - powiedział Yan. 
- Jakie tam wow, przecież w tym wszystkim nie ma nic aż tak szczególnego. 
- Nie nie o to chodzi. dziwię się, że ty od tak mi powiedziałaś o tym z taką łatwością i na dodatek się śmiejesz. 
- Ty porąbańcu, powiedziałam ci przecież, bo chciałeś wiedzieć! Ty na serio myślałeś, że nad tym ubolewam? - wciąż się śmiałam. 
- No fakt, ty nie jesteś takim typem człow- tfu, wampira - przyznał mi rację i zaczął śmiać się razem ze mną. 
- No i znowu tak z najczystszej ciekawości, ty masz nazwisko? 
- No mam, a co? - odpowiedziałam. 
No super. O tym to na serio nie lubię mówić. Bo tak jeszcze ktoś kto mógłby być moim ojcem by usłyszał. A ja nie mam na to ochoty. Dawałam sobie radę sama przez cały czas i nie potrzebuję go w swoim życiu. No ale skoro Yan pyta, to powiem. Kurde, lubię go. nawet jeśli to debil od siedmiu boleści. 
- A jakie? 
- Rosetti. To nazwisko matki, nazwiska ojca nie znam. W zasadzie żadne szczególne, tylko... no... 
- Co?
Nosz kurde, jak już zaczęłam, to dokończę! 
- Po prostu nie chcę, by ktoś kto przypadkiem byłby moim ojcem to usłyszał i próbował mnie zabrać - wyrzuciłam z siebie niemalże jednym tchem. 
- Kumam. czyli raczej wolałabyś, żebym o tym nikomu nie mówił? 
- No raczej. I Luke'owi tez jakby co nie mów, dobra? 
- Nawet nie zamierzałem! Wiesz przecież, jaki się z niego nudziarz zrobił! 
- Co racja to racja - odpowiedziałam zadowolona, że Yan nie okazał się tępakiem i w lot pojął, o co mi chodzi. 
Miałam rację. Nie potrzebuję ojca. Mam już prawdziwą rodzinę tu, w Devil's Nest. 

poniedziałek, 23 marca 2015

III Starcie dwóch demonów

Jeej! W końcu udało mi się dokończyć ten nieszczęsny rozdział! Tym razem już będzie coś o Alucardzie. A tak w ogóle to postanowiłam do każdego posta dodawać link do jakiejś piosenki lub filmiku. A Anastazja zaśpiewa tą piosenkę w Devil's Nest jeśli rozdział na to pozwoli. Choć pewno i tak tu i ówdzie przewiną się fragmenty tekstu jakiegoś songa. Takie moje upodobanie xD  
Więc proszę, tu jest jedno z moim zdaniem najlepszych amv ;) 
Komenda odblokowania miecza jest wzorowana na Bleach jakby co. 
Acha, w następnych rozdziałach przerzucę się chyba na narrację pierwszoosobową, żeby lepiej opisać odczucia Any i innych bohaterów ;) 



No to jedziemy z rozdziałem xD 

*********************************************************************************

- Mistrzu, wychodzisz wreszcie? Pani Integra mówiła, że to bardzo ważne! - krzyczała Seras.
Alucard z niechęcią wyszedł. Z bardzo, ale to bardzo ogromną niechęcią. Coś mu mówiło, że ten dzień będzie do dupy. Jedyną motywację stanowiło to, że skoro sir Hellsing ich wzywa, może ich gdzieś wyśle i będzie można się rozerwać. Oczywiście on pojmował rozrywkę trochę inaczej niż zwykli ludzie. Może dlatego, że nie był człowiekiem. Podobnie jak jego podwładna, Seras Victoria, Alucard był wampirem. I to prawdopodobnie najpotężniejszym z istniejących. 
Wkrótce Integra objaśniła im sytuację: Mieli udać się do pewnej dzielnicy biedy, gdzie niedawno nastąpił podejrzany atak ghuli. Ponadto zaginęło dwóch chłopaków w wieku parunastu lat. Biorąc pod uwagę miejsce zdarzenia normalnie fakt ten byłby zupełnie nieistotny. Jednak w tym wypadku każdy, nawet najmniejszy szczegół był warty przeanalizowania. 
Mówiąc szczerze, średnio mu się to podobało. Według niego znacznie lepsza była stara dobra "rozpierducha", tu zaś szykowało się jakieś nudne śledztwo, bardziej pasujące do Seras, która ze względu na swój poprzedni fach była mniej więcej obeznana z takimi sprawami. Jak zwykł mawiać, "była ona kobietą z pewnością ciekawszą, niż wskazuje na to jej facjata". Będzie idealnie, jeśli Seras poradzi sobie z tym sama, a on tylko wykończy tego, kogo trzeba. 
- Dobrze, a więc dolecicie samolotem w okolice celu, a dalej dojdziecie pieszo. Aha, Alucard, ty musisz skombinować jakieś inne ciuchy, w tych będziesz się za bardzo rzucać w oczy. 
- Zwykle to nie sprawiało problemu... 
- Tym razem konieczne będzie wypytanie kogoś i to nawet być może człowieka. Nie próbuj się sprzeciwiać. A, jeszcze jedno. Nie wolno wywoływać niepotrzebnych bójek. O wszystkim się dowiem. 
Zrezygnowany Alucard westchnął. Jego przeczucie się sprawdziło. Wszystko jest totalnie do dupy. Pozostało jedynie liczyć, że pojawi się niepodważalna okazja do rozróby. 
No cóż. Z ociąganiem poszedł za Seras w kierunku lotniska. 


 *** 

Anastazja siedziała przy biurku w swoim warsztacie, gdy usłyszała odgłos kroków na korytarzu. Nie był to jednak żaden klient, gdyż tacy zwykle pukają. Interesant zaś otworzył drzwi kopniakiem, prawie je przy tym rozwalając. 
- Więc Yan, o co chodzi? -spytała się. 
- No proszę, jaka przewidująca! Jestem taki wyjątkowy, że wyczuwasz mnie już z daleka?
- Tak, jasne. Nic dziwnego, skoro tak śmierdzisz. Serio, nie masz innych ciuchów poza tym dresem?
- No nie mów, że ci się nie podoba, ty go chyba wybierałaś, co nie? - spytał z kiepsko udawanym żalem. 
- Nie podoba mi się smród. Nikomu się nie podoba. 
- A gdyby to były moje nowe perfumy mógłbym się obrazić. 
- Weź się nie kompromituj. Ty i perfumy? I tak nie starczyłoby ci na nie kasy - zaśmiała się - Przejdź do rzeczy. Nie uwierzę, że przyszedłeś do mnie tylko po to, żeby gadać o pierdołach. 
- A co, jeśli tak jest? 
- Yan... - jej ton mówił "Chcesz, żeby twoja twarz spotkała się z moją kataną?" 
Valentine oczywiście tego nie chciał, więc wyjawił w końcu cel swojej wizyty. 
- Widziałem podejrzanych ludzi kręcących się po dzielnicy. Ciągle wypytywali o coś ludzi. No i dało się wyczuć od nich taką podejrzaną aurę. 
- Rozumiem. Jak wyglądali? - Ana wyraźnie się zaciekawiła. Jako jedna z założycieli Devil's Nest była również kimś kto wiązał ich wszystkich i posiadał spory autorytet. Czuła się więc odpowiedzialna za przypilnowanie wszystkiego i utrzymanie porządku. 
- No więc jeden był wysokim mężczyzną w czarnej skórzanej kurtce. Nosił również czerwone okulary przeciwsłoneczne. Towarzyszyła mu dziewczyna w dżinsowej kamizelce i również dżinsowych spodniach. I miała wielkie... no ten tego. 
Westchnęła. Spodziewała się, że ktoś w stylu Yana zawsze zwróci uwagę na coś takiego. 
- Więc tak... Dobra, pójdę to sprawdzić - oznajmiła. 
- Nie radziłbym iść samemu. Mówiłem, czuć od nich coś dziwnego. 
- Rozumiem. Wezmę ze sobą Mary i Hidana.
- Tylko tyle? Ja nadal myślę, że przydałby się ktoś jeszcze. 
Ponownie westchnęła. Już wiedziała, do czego on zmierza. 
- Niech ci będzie. Dziś mamy dzień dobroci dla zwierząt. Możesz też pójść. Szykuj spluwy, tylko na razie w tej mniejszej wersji. Zbiórka za pięć minut na zewnątrz. Jasne? 
- Cholernie jasne, szefowo! Mam nadzieję, że będzie okazja do "zabawy". 
- Super, to leć się szykować. 
- Spoko, to nara! - zawołał wychodząc. 
Podejrzani osobnicy... ciekawe. Mogą mieć coś wspólnego z tym niewyjaśnionym atakiem ghuli. Spróbuję rozwiązać na spokojnie, bez zbędnych posunięć. Jednak jeśli oni nas zaatakują, nie pozostanie nam nic innego poza odpowiedzeniem na to stalą i ogniem. 


 *** 

Alucard i Seras przemierzali brudne uliczki jeszcze brudniejszej dzielnicy. Nic się nie zmieniło. Nadal było kompletnie do dupy. Nie dowiedzieli się niczego więcej poza tym, co przekazała im Integra. Zaatakowały dziwne stwory, zaginęło dwóch braci. W momencie, kiedy zaczynali już porzucać nadzieję, podszedł do nich jakiś chłopak. 
- Nie wiem, czy to ma jakiś związek z tym wszystkim, ale znam takie jedno podejrzane miejsce. Może na coś tam natraficie - szepnął po odciągnięciu ich na ubocze. 
- Dobra, gdzie to jest? 
- Zaprowadzę was tam, to trochę daleko. 
Gdy już doszli na miejsce, zobaczyli wiszącą nad drzwiami tabliczkę. 
- Zejdźcie na dół. Ja już idę. Nie wiem co tam jest, ale kiedy tu ostatnio zszedłem, jakaś dziewczyna chwyciła mnie za kaptur, pociągnęła za sobą jakimś tylnym wyjściem i jedna ręką wyrzuciła na zewnątrz. Dosłownie leciałem! I powiedziała jeszcze: "Nie wracaj tu więcej. Dobrze ci radzę!". Normalnie wróciłbym, ale widziałem jak oczy tej laski tak po prostu zmieniły kolor z niebieskich na krwistoczerwone. Biła od niej taka przerażająca aura, że aż wydawało mi się, jakbym słyszał głos samej śmierci... - powiedział, po czym zamilkł i odbiegł jak najdalej. I tyle go widzieli. 
- No to wreszcie coś ciekawego! - powiedziała Seras - Co nie, Mistrzu? 
- No, taak... 
- Wiesz, o co chodzi prawda? Z tymi oczami. U mnie jest tak samo. No, może oprócz tego głosu śmierci. Ona musi być wampirem, jak my. Ta informacja może być faktycznie ważna. 
- Co? Ach, tak tak. Racja. Wampir. Tak jak my. Racja. 
- Hej, Mistrzu, co ty taki jakiś nieobecny i zdekoncentrowany? Wiem, że cie nudzi ten brak rozrywki, mnie przecież też, ale na pracy się trzeba skupić! 
- Wiem, wiem. Po prostu to miejsce ma faktycznie jakąś dziwną aurę. Dobra, idziemy. 
Już mieli zejść na dół, gdy nagle ktoś przystawił im do gardeł katanę. 
- Nie ruszać się - powiedział spokojnie właściciel owego ostrza - Widzieliśmy was krążących po dzielnicy. Gadajcie szybko, o co wam chodzi, to opuszczę miecz. 
- Och, my tylko tak sobie spacerowaliśmy po okolicy, nic więcej - odparł najzwyczajniej w świecie jeden z przybyszów. 
Dziewczyna odsunęła katanę. 
Jak głupim trzeba być, by uwierzyć w coś takiego? - pomyślał Alucard. Nagle znikąd wyleciała seria strzałów, prosto w niego. 
Z cienia wyszedł chłopak w dresie. 
To musi być jeden z tych zaginionych, pomyślała Seras. Wygląda dokładnie tak, jak opisywali ludzie. Tylko co on tu robi? To musi być faktycznie grubsza sprawa. 
- Nie jesteśmy dziećmi, więc lepiej tak sobie z nami nie pogrywać - powiedziała czarnowłosa dziewczyna, po czym zwróciła się do chłopaka - Dobra robota. Zabieramy szczeniarę. Może da się z niej coś wycią... - nie dokończyła, gdyż niespodziewanie dosięgnął ją pocisk wystrzelony przez... regenerującego się Alucarda. 
- O ku*** no nie! - zaklął głośno jej towarzysz podbiegając do niej.  
- To z nami się nie pogrywa - powiedział Alucard - Dobrze, dzieciaki. Teraz nam wszystko wyjaśnicie. Co tu jest, o co wam chodzi i jaki mieliście cel w utworzeniu tych ghuli? 
- A spadaj - powiedziała dziewczyna wstając - Po kiego grzyba mam ci coś wyjaśniać? No i co taka zdziwiona gęba? Ja już wiem, że jesteście wampirami. I to nie byle jakimi. Powinniście również zauważyć, że u nas jest tak samo. To wszystko, co mam wam do powiedzenia. 
- My jakoś nie zamierzamy prędko stąd odejść - wyparował Alucard. 
- Yan, odsuń się! Zajmę się tym. Coś czuję, że będzie wesoło! 
- No, wreszcie coś ciekawego! - Alucard również entuzjastycznie zareagował na to "zaproszenie" do walki. 
- Posłuchaj no! Jestem odpowiedzialna za bezpieczeństwo moich przyjaciół i nie mogę pozwolić, by ktoś obcy uważał, że może mi rozkazywać na moim terenie! 
I tak z katanami gotowymi do ataku stanęła naprzeciw uzbrojonego w pistolet Casull 454 Alucarda. 
Skoro już tak stoimy, to moglibyśmy chyba zaczynać, pomyślała. Chociaż atakując jako pierwsza, naraziłabym się na duże ryzyko. On nie wygląda na tępego, więc nie mam co liczyć, że zacznie. 
Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. 
Wydobyła spod płaszcza kilka ze swoich noży (co było nie takie proste, biorąc pod uwagę fakt, że jednocześnie trzymała katany) i rzuciła nimi w oponenta, by go sprowokować. Jednocześnie wyskoczyła w górę, po czym wylądowała na dachu pobliskiego...  czegoś budynkopodobnego. Był to bardzo dobry manewr, bo w tym samym czasie Alucard wystrzelił serię pocisków. Anastazja nie miała większych problemów z unikaniem ich, ale jednocześnie była zdziwiona niesamowitą prędkością przeciwnika. Takiej łatwości w posługiwaniu się bronią palną nie widziała nawet u Hidana lub Yana. 
W końcu postanowiła przejść do kontrataku. Poszybowała na dół zwinnie wymijając pociski. Kiedy tylko znalazła się tuż przy Alucardzie, zaczęła zawzięcie ciąć go katanami. Przez chwilę poruszała się z taką szybkością, że nikt nie był w stanie jej dostrzec. No może poza Alucardem, który nie chcąc pozostawać dłużnym swojej przeciwniczce, odstrzelił jej lewe ramię. Anastazja potoczyła się po ziemi.
Yan już chciał podbiec, lecz przypomniał sobie, że taka niewinna sztuczka na kogoś takiego jak Ana jest mało skuteczna. No cóż, pozostaje mi jedynie czekać, pomyślał.
Jednak nie było tak dobrze. Czarnowłosa miała problemy z regeneracją. Kurde, chyba za bardzo pozwoliłam sobie poszaleć. Chwilowo nie mam dość siły, by się zregenerować. Muszę poradzić sobie z tym co mam. Trzeba to zakończyć raz dwa, bo taka rozróba jeszcze kogoś przyciągnie. Szczerze? Tak naprawdę jestem podjarana tą walką i z chęcią pobawiłabym się jeszcze, ale nie zawsze jest przecież idealnie. Przynajmniej była w ogóle jakaś okazja do rozpierduchy, hehehehe.  *obłąkańczy śmiech tak bardzo*
- Och, najmocniej przepraszam, ale urżnięcie mi ręki, w dodatku nie tej dominującej, niewiele cie da - powiedziała, po czym chwyciła obie katany w jedną rękę i wykrzyknęła:
- Płoń, Amaterasu!
Miecze złączyły się w jedno ostrze płonące czarnym i czerwonym ogniem jednocześnie. Anastazja niesiona falą mocy wydobywającą się z jej broni. Doskoczyła do Nosferatu i jednym płynnym ruchem odcięła mu głowę.


 *** 

Seras siedziała na jakiejś skrzynce czekając na Alucarda. Anastazja i Yan zdążyli już odejść. Kiedy Nosferatu wreszcie ukończył regenerację głowy, podniósł się z ziemi i ruszył w kierunku wyjścia z dzielnicy. 
- Mistrzu, nie powinniśmy czasem iść tam na dół? - spytała Seras podbiegając do niego.
- Nie, nie ma takiej potrzeby, policjantko. 
- Mistrzu... - chciała kontynuować, ale Alucard posłał jej jednoznaczne spojrzenie. 
Wrócili, by zdać raport sir Integrze.

 *** 

As Hellsinga nie był jedynym, który poczuł coś dziwnego podczas ostatnich wydarzeń. Anastazja Rosetti siedziała przy barku, zastanawiając się, co to mogło być. Z zamyślenia wyrwał ją Yan.
- Hej, jak tak? - spytał.
- Wszystko spoko, a co?
- No bo chyba powinnaś zaśpiewać, a ty se siedzisz i nic nie robisz. Na pewno wszystko jest w porządku?
Czarnowłosa poderwała się.
- Porąbało cię? A co ma być nie w porządku? Chyba twoja morda! - zawołała śmiejąc się i jednocześnie uderzając młodszego z Valentine'ów gitarą, która jakimś cudem leżała obok.
Po czym poszła dać conocny koncert. 

I'm on the front line
Don't worry I'll be fine
The story is just beginning
I say goodbye to my weakness
So long to the regret
And now I see the world trough diamond eyes...

niedziela, 1 marca 2015

II Ogień

Siedziała właśnie w swoim pokoju, przeglądając z nudów gazetę i nucąc jakąś melodię. Wtem drzwi otworzyły się i do środka wpadł Hidan. 
- Ghule pojawiły się w dzielnicy - poinformował ją - Robimy coś w tej sprawie?
- Oczywiście - podniosła dwie metalowe pałki i wsadziła do przypiętych do paska pochew - Za ghulami zawsze stoi jakiś wampir. Wątpię, aby ktoś nasłał je na te slumsy bez powodu. Przypuszczam, że to o nas musi im chodzić. O Devil's Nest. 
- To chodźmy. Trzeba przedstawić Mary zarys sytuacji.
- Ona właśnie mi o tym powiedziała. Znając życie czy też śmierć wszyscy juz pewnie się zebrali.
Weszli do głównego pomieszczenia. 
- Chyba już wiecie, o co chodzi - powiedziała do zebranych Anastazja - Musimy rozwalić tą hołotę. Hidan, ty odszukasz głównego wampira. Rozpoczniesz walkę z nim, by ocenić, co on potrafi. W miarę możliwości rozprawisz się z nim sam. Jak skończysz, wyślij zieloną flarę. Jeśli będą drobne problemy, powiadom mnie przez wysłanie tej oto niebieskiej flary. Jeżeli zaś sytuacja będzie naprawdę poważna, wystrzel czerwoną flarę. Wtedy wszyscy przemieszczamy się do wskazanego przez ten sygnał miejsca. Jakieś pytania? Żadnych nie ma, super. No to lecimy z tym koksem! - zawołała i wybiegła po schodach na górę (przypominam, że znajdowali się pod ziemią), a za nią reszta. Podzielili się na kilkuosobowe grupki i pobiegli uliczkami slumsów. Hidan zaś oddzielił się od pozostałych i bezszelestnie poszukiwał celu. W pewnym momencie okazało się, że trzeba będzie się przedrzeć przez ghule.
- No cóż, jednak trochę się pobawię! - zawołał i rzucił się na nie szastając kosą na prawo i lewo.
Jaka szkoda, że te zombiaki nie potrafią wrzeszczeć i kwiczeć z bólu. Dobra, to lecę dalej, robota czeka. 
Główny wampir nie okazał się groźnym przeciwnikiem. Białowłosy rozprawił się z nim bez problemów. Wystarczyło jedynie użyć rytuału do odebrania wrogowi wzroku, by go oślepić i wykończyć. To było zdecydowanie zbyt proste. Przypomniało mu się, że musi dać sygnał o powodzeniu misji. Wystrzelił więc niebieską flarę. 

***

W tym samym czasie Anastazja i Mary walczyły wciąż z ghulami. Dlatego zaskoczył je wysłany przez Hidana sygnał. Skoro białowłosy wykonał zadanie, to "zombiaki" powinny zniknąć. A one jak były, tak były nadal. I najwyraźniej nie zamierzały znikać. Ana wystrzeliła flarę o tym samym kolorze dając Hidanowi znać, by do nich dołączyć. 
- Coś się stało? - spytał, jak tylko się pojawił.
- Nie widzisz? Problem nadal się nie rozwiązał. Trzeba będzie załatwić wszystkie ghule, a potem się zastanowimy nad tym, co się stało. 
- A czy ktoś sprawdził, czy jacyś ludzie nie zostali przypadkiem zjedzeni?
- Nie, nie uważam, żeby to było konieczne. A co?
- Może jednak?
- Dobra, pójdę zajrzeć do tych całych braci, co do nas kiedyś zawitali. Jak im tam było? Acha, Valentine.
No cóż, pomyślał Hidan, przynajmniej nie wykazuje już totalnie całkowitej obojętności na te sprawy. Nie, żebym specjalnie lubił ludzi, ale ja kiedyś byłem człowiekiem. Ana to co innego. Ona była wampirem od urodzenia i z pewnych powodów myśli o ludziach na swój własny sposób.
Tymczasem czarnowłosa unicestwiała kolejne ghule. Żaden z nich nie mógł uchronić się przed jej dwoma katanami. Były to tak naprawdę te metalowe pałki, które wcześniej wzięła ze sobą. Potrafiła tworzyć z nich dowolną broń, ale katany lubiła najbardziej. Nagle wyczuła zapach dymu.
Coś się pali. Niedobrze. To chyba przez ghule. Nieważne, trzeba się zorientować, skąd to dochodzi. Chwila chwila... Oj niedobrze...


***

Próbowali nie panikować. Na szczęście jakoś im to wychodziło. Zdążyli się już przyzwyczaić, że nie zawsze jest lekko, więc teraz starali się skupić myśli nie na otaczającym ich ogniu i dziwnych stworach, ale na wymyśleniu sposobu wyjścia z tej sytuacji. Yan postanowił zrobić użytek z prezentu od Anastazji i ostrzelał ghule stojące im na drodze. Dzięki temu jakoś udało im się przejść, jednak drogę zagrodził im tym razem ogień. Teraz już nie było żadnego wyjścia z tych kłopotów. Te dziwne story jakimś cudem przeszły przez płomienie. Gorzej już chyba być nie mogło. 
I wtedy coś przemknęło tuż nad nimi. Chwila, to jakaś dziewczyna? Co ona tu robi? Rety, to nie może być ona...
- A jednak to ja - powiedziała Anastazja odwracając się do braci. 
Czyta w myślach czy jak?
- Nie czytam w myślach, ale patrząc na twarz potrafię skumać, o co chodzi. To naprawdę proste, serio - uśmiechnęła się - Postarajcie się nie zwracać na siebie ich uwagi. Ja się nimi zajmę.
Yan obserwował ją z zainteresowaniem. Wzbiła się w powietrze, a potem zleciała z niesamowitą szybkością na ghule, po czym zaczęła siekać je swoimi katanami. Czasem osiągała taką prędkość, że ledwo można było ją dostrzec, bardziej przypominała wtedy morderczą iskrę przeskakującą z miejsca na miejsce. Nie miała żadnej litości dla ghuli. Ktoś inny może uznałby ją za przerażającą, ale Yan uważał to widowisko za piękne. Nie pamiętał, kiedy ostatnio coś wywarło na nim aż takie wrażenie. 


***

Po chwili problem "zombiaków" został rozwiązany. Pozostał jeszcze ogień. Środków do gaszenia nigdzie nie było, a jedyna droga ucieczki prowadziła przez ścianę płomieni. Nagle do głowy przyszedł jej jeden pomysł. To jest cholernie ryzykowne, pomyślała. W dodatku nie wiem, czy wampiry są ognioodporne... czy ja jestem ognioodporna. Trudno. To jedyne rozwiązanie, jakie udało mi się wymyślić. 
Bez wahania złapała Valetine'ów i ukryła ich pod połami swojego płaszcza.
- Uważajcie na noże - powiedziała tylko.
Nie wiedzieli, czy chodziło jej o to, czy mają się nie pokaleczyć, czy że mają nie uszkodzić ostrzy. Jednak Anastazja pomagała im już kolejny raz, więc postanowili jej zaufać.
Wskoczyła w ogień. Nie zważała na płomienie, w głowie miała tylko jedną myśl: biec naprzód. Nie czuła gorąca ani pieczenia. Była niczym w transie. 
I gdy już dobiegała do końca obszaru ogarniętego pożarem, trans został niespodziewanie przerwany przez ciężką belkę, która na nią spadła. W ostatniej chwili wyrzuciła obu Yan'a i Luke'a do przodu na jakieś dwadzieścia metrów dalej. Akurat, by trafili na bezpieczne miejsce. Potem spróbowała się wydostać. Co jest? Powinnam być w stanie to odrzucić, to draństwo jest aż tak ciężkie? 
Wtem dostrzegła postać zbliżającą się w jej stronę. Nie, dwie postacie. Ghule? Nie, to nie ghule. O nie. Yan? Luke? Porąbało was? Mi się nie powinno nic stać, ale wy jesteście zwykłymi ludźmi! 
Chciała to wykrzyczeć, ale głos uwiązł jej w gardle. Belka niespodziewanie, z trudem zaczęła się podnosić. Podnieśli ją i zabrali na nieogarnięty ogniem teren. 
Później ktoś  ugasił ogień, który zajął ich ubrania. Anastazja skupiła się na regeneracji, by jak najszybciej dojść do siebie. 
- Widzisz, Luke? Mówiłem, że się uda! - roześmiał się Yan. Wtem jego zapał zanikł. Upadł na ziemię. Okazało się, że był strasznie poparzony. Z jego bratem nie było lepiej. 
- Debile, co wam przyszło do głowy, żeby tam jeszcze włazić?! - krzyknęła poirytowana Anastazja, po czym zawołała do stojącej obok Mary - Mary, muszę TO zrobić!
- Jesteś pewna?
- Przy takich obrażeniach tylko TO im może pomóc - podeszła do Yan'a - Już. Możesz zjąć się drugim?
- Dobra.
Następnej nocy bracia Valentine należeli już do Devil's Nest.


***

- Hej Ana, dasz może mały koncercik? - zawołał do niej Hidan. 
- Daj mi chwilkę, dobra. Zaraz będę mogła.
Podeszła do Yan'a.
- Wy to na serio jesteście porąbani. Po kiego grzyba po mnie poszliście?
- No to był w zasadzie mój pomysł...
- Brata chcesz odciążyć? I tak musiał być równie porąbany, żeby się na to zgodzić - zaśmiała się. 
- Nie, bo chodzi mi o to, że ty tak nam ciągle pomagałaś bez powodu, to my też ci możemy pomóc bez logicznej przyczyny.
- Nic dziwnego, większość rzeczy, które robicie nie ma logicznej przyczyny.
- Oj tam oj tam. Dalej, chcieli chyba coś od ciebie. 
- Acha, dobra.
Wzięła gitarę i podeszła do podestu z mikrofonem.
- To co na dzisiaj? O, już wiem. Może być "I see fire"?
- Czemu nie? - odpowiedział ktoś - Pasuje do okazji.
Wzbudziło to głośny śmiech u wszystkich przebywających tam osób. Anastazja uciszyła ich.
- Super, no to zaczynam.
Niektórzy dobrali się w pary i zaczęli tańczyć. A po sali niósł się śpiew.

If this is to end in fire 
 Then we all should burn together 
Watch the flames climb high into the night... 



*********************************************************************************

No, w końcu udało mi się ukończyć ten rozdział. Przypominam tylko, że niektóre fakty w tym opowiadaniu różnią się od tych z anime i OVA. A Devil's Nest jest nazwą zapożyczoną z Fullmetal Alchemist/Fullmetal Alchemist Brotherhood.
Wstawiam tu link do filmiku z "I see fire" (video z Gry o Tron) ;)


Tradycyjnie zachęcam do komentowania ;)

wtorek, 17 lutego 2015

I W świecie cieni

Slumsy przy nieznanym mieście. Z pozoru dzielnica biedoty jak każda inna. Brudne i wąskie uliczki, przy których powyrastały niewielkie domki z blachy lub desek. Lub i z blachy i z desek. 
To był jakby inny świat. Tu i ówdzie można było dostrzec jakiś przemykający cień. Nawet dzieci nosiły przy sobie noże lub pistolety. Nie było bezpiecznie. Przynajmniej dla niewtajemniczonych. Tacy ludzie z początku są przerażeni tą krainą cieni, lecz po jakimś czasie cienie pochłaniają również ich i zatracają się w tym mroku. Jeśli tu jesteś i nadal żyjesz, to znaczy, że coś potrafisz. To miejsce nie daje życia byle komu. 
A pewnego dnia czarnowłosa dziewczyna i białowłosy chłopak przebudowali jedną z piwnic, a nad wejściem wywiesili tabliczkę z napisem "Devil's Nest". Ta tabliczka wisiała tam przez następne dzięsięciolecia, a w  dzielnicy nic się nie zmieniło.
Było to dziwne miejsce. Jakby istniało i jednocześnie nie istniało. Prawda była taka, że ludzie wiedzieli o nim, ale czuli, że tam nie powinni wchodzić. 
Devil's Nest to był bar, do którego przychodziły wampiry. Wypić i pogadać z innymi podobnymi sobie. Mieli nawet pewne poczucie wspólnoty. Były pokoje, w których można było zamieszkać. Ale w tej dzielnicy nie było nic za darmo. Każdy musiał dać coś od siebie, jeśli chciał, żeby i jemu coś dano. 
Anastazja Rosetti dobrze o tym wiedziała. Wiedziała również, że jej ta zasada również dotyczy. Nauczyła się więc wykuwać miecze. Żadna normalna dziewczyna nie podjęłaby się tak ciężkiej pracy, ona jednak była wampirzycą i to od urodzenia. Była wystarczająco silna, by to robić. Więc tworzyła broń białą. Hidan zaś, by nie pozostać w tyle, nauczył się skręcać broń palną wszelkiego rodzaju. 
Do Devil's Nest z czasem dołączało coraz więcej ludzi, przepraszam, wampirów. Dorobiono nowe pokoje. Dobudowano salę dyskotekową. I inne rzeczy. A to wszystko pod ziemią. 
Anastazja była w siódmym niebie. Jednak w pewnym momencie zdała sobie sprawę, że to wszystko w końcu przyciągnie jakiegoś człowieka...


***

Yan Valentine stwierdził, że już najwyższy czas wstać. W stanie totalnego skacowania było to dosyć ciężkie, ale wiedział, że jak się nie ruszy, to znowu dostanie opieprz od brata. Póki co Luke'a nie było, jedzenia jednak też nie było. To stanowiło dostateczną motywację. Wylazł w tym, co miał na sobie. Tutaj przecież nikogo nie dziwiły śmierdzące alkoholem ciuchy. Na dworze same jakoś się przewietrzą. Przeszedł przez slumsy, zwinął ze sklepu colę oraz kilka bułek i wrócił do domu. Brata jak nie było, tak nie było. No cóż, jego strata. Ja jestem głodny. Wszystko dla mnie. W tej samej chwili jednak Luke wparował do środka rozwiewając wszystkie nadzieje Yan'a. 
- Łeee tam, a już myślałem, że całe śniadanie dla mnie - jęknął zrezygnowany.
- Śniadanie? Jakie śniadanie? Jest już pora na obiad, nie na śniadanie! - powiedział Luke i zrobił facepalma - Ja już jadłem - dodał.
- Aaaaha. Czyli mogę to wszystko zjeść?
- Tak - Luke powtórzył powyższą czynność. No cóż, przyjaciół można wybierać, ale rodzinę niestety nie. Jednak bez niego byłoby chyba zbyt cicho i hmmm... nudno.
- Dobra, zeżrę to i wychodzę.
- Gdzie?
- A nie wiem, po prostu się przejść. Właśnie, słyszałem niedawno o jakimś zakładzie produkującym fajne spluwy. 
- Wiesz, gdzie to jest?
- Podobno przy wejściu do Devil's Nest.
- Porąbało cię?! Byle debil wie, że to jest podejrzane miejsce!
- Ciekawe, ile osób z tych, które tak gadają, naprawdę to widziało?
- Dobra, róbta se co chceta. Ale ja ci później dupy ratować nie będę.
- A ty co, nie idziesz? Fraajeer!
- Eeech, chyba wyraziłem już swoje zdanie na ten temat...
- No chodź bracie, jakiś zakład z mieczami i innymi tego typu ustrojstwami mają tam podobno też.
- OK, no dobra pójdę... Ale tylko po to, żeby cię przypilnować. Jeszcze byś coś znowu narobił.
Wiem, że naprawdę to go zżera ciekawość. Ale co tam, ważne, że w ogóle się zgodził.
- No to wychodzimy! - zawołał ze śmiechem Yan. I wyszli. Po drodze młodszy z Valentine'ów rozgadał się na dobre .
- A wiesz co, słyszałem, że ostatnio na mieście to jakiegoś menela wsadzili do komina. I był taki gruby, że normalnie komin się zatkał! A jak zleciał na dół, dosłownie cały był w sadzy, czaisz to?
- Czemu ty musisz cały czas tak nadawać? - spytał się Luke - To jest odrobinę mega totalnie WKURZAJĄCE! - wrzasnął.
W odpowiedzi Yan się jedynie roześmiał.
- No proszę, potrafisz wrzeszczeć! A ja myślałem, że ty to żadnych emocji pokazać nie umiesz! No, co masz taką minę, jakbyś stolec połknął? Pośmiałbyś ty się czasem.
- Rety, jakby ktoś tak nas teraz widział, to za nic by nie pomyślał, że jesteśmy braćmi...
- Właśnie, a skąd my w ogóle o tym wiemy? - zaciekawił się Yan.
- Ja ledwo to pamiętam, ale to było chyba tak, że matka umarła po urodzeniu ciebie.
- Ooo jaka szkoda - odpowiedział młodszy brat z udawanym przejęciem.
- Teraz już chyba rozumiem, dlaczego się tak stało - nagle Luke się dziwnie uśmiechnął.
- Hmm?
- Przytłoczył ją nadmiar twojego debilizmu - w tym momencie starszy z braci... zaśmiał się?
Yan nagle się zatrzymał.
- Co jest? - spytał się Luke - Nie mów, że aż tak cię zgasiłem.
- Nie, no co ty! Zamurowało mnie, bo wreszcie się śmiejesz! Super, już myślałem, że mój brat jest jakimś starym zrzędliwym dziadem - odpowiedział. I ponownie zaczął się ryć.
On z pewnością nie jest normalny, pomyślał Luke. Ja mu próbuję dogryźć, a ten się jeszcze na to cieszy...
- A właśnie, byłbym zapomniał - Yan powrócił do nadawania - Słyszałeś, że pod tą starą knajpą znowu była bijatyka? Podobno była jedna ofiara śmiertelna...
Ech... To będzie długi spacer...
I tak mniej więcej to było przez całą drogę do Devil's Nest: młodszy brat gadał, a starszy słuchał ze znudzeniem. W końcu odnaleźli cel po niecałej godzinie poszukiwań. 
Yan przyjrzał się wiszącej nad zejściem na dół tabliczce.
- Patrz bracie, jakie to stare. Wygląda, jakby wisiało to od wieków.
Nawet nie wiedział, jak bliski był prawdy.
- Tak, jasne, super - odparł Luke - Chodźmy już i miejmy to jak najprędzej za sobą. Ciemno się robi.
- Dobra, dobra. No to złazimy.
Na końcu prowadzących do lokalu schodów znajdowały się drzwi, na których było napisane:
Wejście do Devil's Nest. Do kwater mieszkalnych prowadzą drzwi znajdujące się obok barku. W sprawach zatrudnienia prosimy kierować się do Mary Nightflower (ta w dziwnych okularach). W soboty wieczorem żaden z zakładów nie przyjmuje klientów.
- Yan?
- O co chodzi?
- Który mamy dziś dzień tygodnia?
- Yyy... Sobotę.
- I jest wieczór.
- No faktycznie...
- Czyli możemy wracać? - spytał się Luke z odrobiną nadziei w głosie.
- Porąbało cię? Szukaliśmy tego miejsca bitą godzinę i nie zamierzam odpuścić! - nagle uśmiechnął się przebiegle - Już wiem, co zrobimy. Przecież jeśli ktoś ma tu zakład, to pewnie również tu mieszka. Pójdźmy do tych całych kwater, znajdźmy tą należącą do właściciela wytwórni spluw i poczekajmy na niego. Jeśli dobrze pamiętam, miał chyba imię zaczynające się na "H". No i co? Nie jest to genialne?
- Możesz się zdziwić, ale nie, nie jest.
- A weź nie narzekaj, tylko chodź. Dalej!
Dlaczego ja się na to wszystko zgadzam? Przez tego dekla jeszcze wplączemy się w coś głupiego...
Jednak od momentu, w którym zeszli na dół, nie było już odwrotu. Otworzyli drzwi.
Ukazał się im ciemny lokal, oświetlony jedynie nielicznymi lampkami. Wszystko było urządzone dziwnie bogato, jak na dzielnicę biedy. 

***

Ludzie (właściwie wampiry, ale bracia o tym jeszcze nie wiedzieli) siedzieli przy barku, pili, rozmawiali, tańczyli. Nikt nie zwrócił uwagi na dwóch nowoprzybyłych gości oprócz wyżej wspomnianej Mary Nightflower - tej w dziwnych okularach. Valentine'owie nawet nie zdawali sobie sprawy, jakie mieli szczęście, że to akurat ona i tylko ona ich dostrzegła. Wyjęła z kieszeni telefon komórkowy i zadzwoniła:
- Halo, Ana? Tu Mary. Dwóch LUDZI weszło do środka. Co mam zrobić?
- Tu Hidan. Ana już ich wyczuła, przed chwilą wyszła. Będzie czekać na ciebie przy wyjściu awaryjnym, zabierz tam tą dwójkę.
- Już się robi - odpowiedziała Mary. Miała właśnie podbiec do Luke'a i Yan'a i ich zaciągnąć we właściwe miejsce, ale zauważyła, że oni sami kierują się w stronę kwater mieszkalnych, przy których akurat znajdowało się wyjście awaryjne. Co te dwa typki zamierzają robić? Kurczę, oni włażą prosto do paszczy lwa! No trudno, nieważne.
Nie zwracając na siebie uwagi, podążyła za nimi. Kiedy tylko znaleźli się za drzwiami, Mary błyskawicznie doskoczyła do nich i złapała ich, po czym pociągnęła za kolejne, znajdujące się na końcu korytarza z mieszkaniami drzwi. Tam już miała stuprocentową pewność, że nikt ich nie widzi. 
- Dobra, Ana, mam ich. 
- Super, dobrze wykonałaś robotę. Możesz iść. No to nara!
- Nom spoczko, nara.
Teraz Anastazja odwróciła się do braci, którzy byli totalnie zdezorientowani i za cholerę nie mieli pojęcia, co się dzieje.
- Dobra, a więc? - zwróciła się do nich. 
- A więc co? - Yan próbował zachować resztki pewności siebie.
- Nie zgrywaj takiego kozaka, tylko gadaj, po kiego grzyba tu przyszliście - Anastazja przybrała ton głosu w stylu "lepiej powiedz, bo inaczej mój nóż spotka się z twoją twarzą". Jej wyraz twarzy wyrażał podobne emocje. 
- No, my tylko chcieliśmy popatrzeć na kilka spluw i noży i wracać... - powiedział Yan.
- Dobrze, w takim razie czy jak wchodzicie do jakiegoś baru czy też sklepu, widzicie tabliczki na drzwiach?
- Przeważnie tak, no i?
- Umiecie je przeczytać?
- W sumie ze slumsów jesteśmy, ale skądś umiemy.
- A u nas napis na drzwiach widzieliście?
- No widzieliśmy... - nagle bracia zrozumieli, do czego dziewczyna zmierza.
- Ana, wywalmy ich już stąd, to zwykłe dekle i tyle - odezwał się nagle białowłosy chłopak, który pojawił się obok nie wiadomo skąd i kiedy. 
- Poczekaj Hidan, oni mi wyglądają na całkiem zabawnych.
- Ha słyszeliście? To macie szczęście, bo ona właśnie powiedziała, że was nie zabije.
- Te, Luke, już mi się przypomniało! - zawołał nagle Yan - To jest ten, co mam ten cały zakładzik, którego szukaliśmy!
- No, ja mam ten z bronią palną - powiedział Hidan.
- A ten z nożami itp?
- Tym się zajmuje Anastazja - wskazał na nią.
- Aaachaa... - teraz Yan już wiedział, że raczej sobie na nic nie popatrzą. 
W tym momencie dziewczyna odciągnęła przyjaciela na bok i powiedziała mu coś na ucho, jednocześnie nie spuszczając oka z dwójki niespodziewanych gości. 
- Jesteś pewna? - spytał się białowłosy - nie lepiej ich po prostu wywalić stąd na zbity ryj?
- Nie, oni mi wyglądają na takich, którzy by przyszli tu znowu i tak.
- Racja. No więc słuchajcie uważnie! - teraz Hidan zwrócił się do braci - Hmm... Od czego by tu zacząć?
- To jest lokal dla wampirów. My jesteśmy wampirami. Ja, Hidan, Mary oraz cała reszta bywalców i mieszkańców Devil's Nest. A wy wleźliście taj jakby prosto do paszczy lwa. I gdyby Mary was w porę nie zauważyła, wasza sytuacja byłaby niezbyt ciekawa - walnęła prosto z mostu Ana.
- Okeeeej, spoko. 
- I tyle? Spoko? Nie no, na serio dziwni jesteście. Dobra, trzeba was wreszcie odstawić tam, skąd przyszliście.
- No patrz bracie, jaka szkoda - powiedział Yan, po czym zwrócił się do Anastazji - Hej, a może moglibyście jednak nam chociaż pokazać jakąś wypasioną spluwę lub jakiś zajefajny mieczyk?
- Średnio mam na to ochotę, ale czuję, że się raczej i tak nie odpieprzycie, więc dobrze, chodźcie. 
Zaprowadziła ich do pokoju Hidana, który również poszedł z nimi. Zakładów już nie otwierali, ale w pokojach mieli po kilka sztuk sprzętu. 
Rety, kto by pomyślał, że dzisiaj będzie tak ciekawie. Chociaż aż tak zaskoczona nie jestem, coś w końcu przeczuwałam. Jest nawet fajnie, a ci dwaj wydają się być w porządku. Chwila, w porządku? Ostatnim razem, gdy pojawił się człowiek, którego nie nienawidziłam, był to Hidan. A i tak zamieniłam go w wampira. Dzisiaj naprawdę musi być jakiś dziwny dzień... to znaczy noc. 
- Hej, Ana, wołają mnie! - powiedział białowłosy - Lepiej pójdę, bo jeszcze ktoś zobaczy tych ludzi. Możesz im pokazać to co tam chcieli?
- Co? A, tak, dobrze. Możesz iść. Zajmę się tym.
- Spoko, to lecę.
Dziewczyna rozłożyła kilka broni na podłodze pokoju.
- No to popatrzcie sobie - powiedziała.
- A miecze lub noże? - spytał się Luke.
- Jednak cię zżera ciekawość, wiedziałem, wiedziałem! - roześmiał się młodszy z braci.
- Hej, może trochę ciszej? Chyba, że chcesz dobrowolnie zostać dawcą krwi? - zadała mu pytanie Anastazja - Aha, noże? Proszę bardzo - odsłoniła poły płaszcza i ukazała imponujący zestaw sprzętu do krojenia, siekania i do czegokolwiek jeszcze można było używać noży.
- O kurde, jakie wypasione! - powiedział nagle Yan.
- Te? No fakt, jedne z tych lepszych zrobionych przez Hidana. O ile dobrze pamiętam, to są chyba pistolety maszynowe FN P90. 
- Niezłe... Zajebiście byłoby takie mieć, co nie, bracie?
Luke jednak się nie odezwał zajęty wpatrywaniem się w kolekcję sprzętu Any.
- Widzę, ze ci się podobają, ale ciężko by było. Tak jak mówiłam, to jedne z lepszych. Nawet jeśli, to kosztowałyby sporo. A skoro mieszkacie w tej dzielnicy, to z pewnością takowej kasy nie posiadacie. I nie, nawet o tym nie myśl - powiedziała uprzedzając intencje Yan'a. Stąd się nie da nic ukraść. Tak nie da się. Więc lepiej sobie daruj - zaśmiała się.
- Ale to ciężkie! - zauważył Luke, oglądając jeden ze sztyletów.
- Nic dziwnego, to broń dla wampira. Nasza siła znacząco różni się od ludzkiej.
W tym momencie wpadł Hidan.
- Popatrzeli już sobie? - spytał się.
- Tak, możemy się zbierać - odparła Anastazja, zanim bracia zdążyli cokolwiek powiedzieć.
- To wychodzimy!
Przeszli przez wyjście awaryjne i wyszli na zewnątrz. 
- Wiecie mniej więcej, którędy wrócić?
- Stąd chyba nie, ale możecie nas tylko zaprowadzić choćby to tej starej knajpy, na pewno kojarzycie, a potem dojdziemy już sami - zaproponował starszy z braci.
- W sumie czemu nie. I tak miałam się przejść.


***

Była już noc. Jasna poświata księżyca oświetlała cztery postacie idące uliczkami. Yan stwierdził nagle, że wcześniej przez ten potok wydarzeń nie przyjrzał się dokładniej tej wampirzycy. Zrobił to więc teraz.
Była ona średniego wzrostu, być może miała nawet tyle lat co on. Czarne włosy upięła w sięgający do pasa warkocz. Włożyła na siebie czarny płaszcz, ten z ukrytymi nożami. 
Nikt nic nie mówił i było dosyć cicho. Ta cisza się Yan'owi zdecydowanie nie podobała, więc tradycyjnie zaczął nadawać.
- Hej, a jak właściwie smakuje krew? - spytał się. 
- A bo ja wiem? - odpowiedziała Anastazja - Jak krew, po prostu - uśmiechnęła się. 
- Ej, opowiedz coś jeszcze. Choćby... skąd się biorą wampiry?
- Różnie bywa. Niektórzy zmieniają się przez ugryzienie, na przykład Hidan, a niektórzy tacy się rodzą, jeśli rodzice lub jeden z rodziców jest wampirem, na przykład ja.
Tak się toczyła rozmowa przez całą drogę do celu. Luke po jakimś czasie zaczął wykazywać jakieś zainteresowanie i również się przyłączył, a Hidan od czasu do czasu coś dodawał. Kiedy już dotarli na miejsce, Anastazja nagle wcisnęła Yan'owi w rękę jakieś zawiniątko. Ruchem dłoni pokazała, że ma zachować to w tajemnicy.
Pożegnali się i ruszyli - każdy w swoją stronę.


***

- Nawet ciekawie było - stwierdził Hidan, gdy już wrócili do Devil's Nest.
- Nom. Fajnie, że to akurat oni się przypałętali, a nie jakieś dzieciaczki, co by się zaraz zlały w gacie.
- A jakby ktoś taki przyszedł, to co byś zrobiła? - spytał się przyjaciółki.
- No jak to co? Najadłabym się! - zaśmiała się.
Po czym każdy poszedł do swojego pokoju. A o tajemniczym zawiniątku Anastazja nic nikomu nie wspomniała. Nawet Hidanowi.

***

- Yan, a ty gdzie idziesz? - spytał się Luke, widząc, że jego brat gdzieś wychodzi.
- Tylko się odlać, zaraz przyjdę.
- Dobra, spoko.
W rzeczywistości nie mógł się doczekać, aż wreszcie odpakuje ten dziwny "prezent" od Anastazji. Dopiero teraz zauważył, jakie to ciężkie. A nie było zbyt duże. Chwilia chwila, ona coś chyba mówiła o ciężarze broni dla wampirów, pomyślał rozpakowując zawiniątko. Nie no, bez jaj!
Jego oczom ukazały się dwa pistolety. Dołączona była kartka. 

FN P90. 
Na razie są jakie są, będą się ulepszać w miarę rozwoju twoich umiejętności. Jak będziesz z nimi ćwiczyć, to dasz radę je unieść, nawet nie będąc wampirem. 
Będę musiała tłumaczyć Hidanowi zniknięcie tego.
Aha, lepiej już nie wchodź do Devil's Nest ani do części mieszkalnej, bo już ci tyłka nie uratuję.
Ana.

- Hej, idziesz czy nie? - zawołał ze środka Luke.
- Co? A, jasne, już idę.
- Dalej, dalej. Rety, ale zimno się zrobiło.

Następnego dnia spędził trzy godziny na wypróbowywanie nowego nabytku.