wtorek, 17 lutego 2015

I W świecie cieni

Slumsy przy nieznanym mieście. Z pozoru dzielnica biedoty jak każda inna. Brudne i wąskie uliczki, przy których powyrastały niewielkie domki z blachy lub desek. Lub i z blachy i z desek. 
To był jakby inny świat. Tu i ówdzie można było dostrzec jakiś przemykający cień. Nawet dzieci nosiły przy sobie noże lub pistolety. Nie było bezpiecznie. Przynajmniej dla niewtajemniczonych. Tacy ludzie z początku są przerażeni tą krainą cieni, lecz po jakimś czasie cienie pochłaniają również ich i zatracają się w tym mroku. Jeśli tu jesteś i nadal żyjesz, to znaczy, że coś potrafisz. To miejsce nie daje życia byle komu. 
A pewnego dnia czarnowłosa dziewczyna i białowłosy chłopak przebudowali jedną z piwnic, a nad wejściem wywiesili tabliczkę z napisem "Devil's Nest". Ta tabliczka wisiała tam przez następne dzięsięciolecia, a w  dzielnicy nic się nie zmieniło.
Było to dziwne miejsce. Jakby istniało i jednocześnie nie istniało. Prawda była taka, że ludzie wiedzieli o nim, ale czuli, że tam nie powinni wchodzić. 
Devil's Nest to był bar, do którego przychodziły wampiry. Wypić i pogadać z innymi podobnymi sobie. Mieli nawet pewne poczucie wspólnoty. Były pokoje, w których można było zamieszkać. Ale w tej dzielnicy nie było nic za darmo. Każdy musiał dać coś od siebie, jeśli chciał, żeby i jemu coś dano. 
Anastazja Rosetti dobrze o tym wiedziała. Wiedziała również, że jej ta zasada również dotyczy. Nauczyła się więc wykuwać miecze. Żadna normalna dziewczyna nie podjęłaby się tak ciężkiej pracy, ona jednak była wampirzycą i to od urodzenia. Była wystarczająco silna, by to robić. Więc tworzyła broń białą. Hidan zaś, by nie pozostać w tyle, nauczył się skręcać broń palną wszelkiego rodzaju. 
Do Devil's Nest z czasem dołączało coraz więcej ludzi, przepraszam, wampirów. Dorobiono nowe pokoje. Dobudowano salę dyskotekową. I inne rzeczy. A to wszystko pod ziemią. 
Anastazja była w siódmym niebie. Jednak w pewnym momencie zdała sobie sprawę, że to wszystko w końcu przyciągnie jakiegoś człowieka...


***

Yan Valentine stwierdził, że już najwyższy czas wstać. W stanie totalnego skacowania było to dosyć ciężkie, ale wiedział, że jak się nie ruszy, to znowu dostanie opieprz od brata. Póki co Luke'a nie było, jedzenia jednak też nie było. To stanowiło dostateczną motywację. Wylazł w tym, co miał na sobie. Tutaj przecież nikogo nie dziwiły śmierdzące alkoholem ciuchy. Na dworze same jakoś się przewietrzą. Przeszedł przez slumsy, zwinął ze sklepu colę oraz kilka bułek i wrócił do domu. Brata jak nie było, tak nie było. No cóż, jego strata. Ja jestem głodny. Wszystko dla mnie. W tej samej chwili jednak Luke wparował do środka rozwiewając wszystkie nadzieje Yan'a. 
- Łeee tam, a już myślałem, że całe śniadanie dla mnie - jęknął zrezygnowany.
- Śniadanie? Jakie śniadanie? Jest już pora na obiad, nie na śniadanie! - powiedział Luke i zrobił facepalma - Ja już jadłem - dodał.
- Aaaaha. Czyli mogę to wszystko zjeść?
- Tak - Luke powtórzył powyższą czynność. No cóż, przyjaciół można wybierać, ale rodzinę niestety nie. Jednak bez niego byłoby chyba zbyt cicho i hmmm... nudno.
- Dobra, zeżrę to i wychodzę.
- Gdzie?
- A nie wiem, po prostu się przejść. Właśnie, słyszałem niedawno o jakimś zakładzie produkującym fajne spluwy. 
- Wiesz, gdzie to jest?
- Podobno przy wejściu do Devil's Nest.
- Porąbało cię?! Byle debil wie, że to jest podejrzane miejsce!
- Ciekawe, ile osób z tych, które tak gadają, naprawdę to widziało?
- Dobra, róbta se co chceta. Ale ja ci później dupy ratować nie będę.
- A ty co, nie idziesz? Fraajeer!
- Eeech, chyba wyraziłem już swoje zdanie na ten temat...
- No chodź bracie, jakiś zakład z mieczami i innymi tego typu ustrojstwami mają tam podobno też.
- OK, no dobra pójdę... Ale tylko po to, żeby cię przypilnować. Jeszcze byś coś znowu narobił.
Wiem, że naprawdę to go zżera ciekawość. Ale co tam, ważne, że w ogóle się zgodził.
- No to wychodzimy! - zawołał ze śmiechem Yan. I wyszli. Po drodze młodszy z Valentine'ów rozgadał się na dobre .
- A wiesz co, słyszałem, że ostatnio na mieście to jakiegoś menela wsadzili do komina. I był taki gruby, że normalnie komin się zatkał! A jak zleciał na dół, dosłownie cały był w sadzy, czaisz to?
- Czemu ty musisz cały czas tak nadawać? - spytał się Luke - To jest odrobinę mega totalnie WKURZAJĄCE! - wrzasnął.
W odpowiedzi Yan się jedynie roześmiał.
- No proszę, potrafisz wrzeszczeć! A ja myślałem, że ty to żadnych emocji pokazać nie umiesz! No, co masz taką minę, jakbyś stolec połknął? Pośmiałbyś ty się czasem.
- Rety, jakby ktoś tak nas teraz widział, to za nic by nie pomyślał, że jesteśmy braćmi...
- Właśnie, a skąd my w ogóle o tym wiemy? - zaciekawił się Yan.
- Ja ledwo to pamiętam, ale to było chyba tak, że matka umarła po urodzeniu ciebie.
- Ooo jaka szkoda - odpowiedział młodszy brat z udawanym przejęciem.
- Teraz już chyba rozumiem, dlaczego się tak stało - nagle Luke się dziwnie uśmiechnął.
- Hmm?
- Przytłoczył ją nadmiar twojego debilizmu - w tym momencie starszy z braci... zaśmiał się?
Yan nagle się zatrzymał.
- Co jest? - spytał się Luke - Nie mów, że aż tak cię zgasiłem.
- Nie, no co ty! Zamurowało mnie, bo wreszcie się śmiejesz! Super, już myślałem, że mój brat jest jakimś starym zrzędliwym dziadem - odpowiedział. I ponownie zaczął się ryć.
On z pewnością nie jest normalny, pomyślał Luke. Ja mu próbuję dogryźć, a ten się jeszcze na to cieszy...
- A właśnie, byłbym zapomniał - Yan powrócił do nadawania - Słyszałeś, że pod tą starą knajpą znowu była bijatyka? Podobno była jedna ofiara śmiertelna...
Ech... To będzie długi spacer...
I tak mniej więcej to było przez całą drogę do Devil's Nest: młodszy brat gadał, a starszy słuchał ze znudzeniem. W końcu odnaleźli cel po niecałej godzinie poszukiwań. 
Yan przyjrzał się wiszącej nad zejściem na dół tabliczce.
- Patrz bracie, jakie to stare. Wygląda, jakby wisiało to od wieków.
Nawet nie wiedział, jak bliski był prawdy.
- Tak, jasne, super - odparł Luke - Chodźmy już i miejmy to jak najprędzej za sobą. Ciemno się robi.
- Dobra, dobra. No to złazimy.
Na końcu prowadzących do lokalu schodów znajdowały się drzwi, na których było napisane:
Wejście do Devil's Nest. Do kwater mieszkalnych prowadzą drzwi znajdujące się obok barku. W sprawach zatrudnienia prosimy kierować się do Mary Nightflower (ta w dziwnych okularach). W soboty wieczorem żaden z zakładów nie przyjmuje klientów.
- Yan?
- O co chodzi?
- Który mamy dziś dzień tygodnia?
- Yyy... Sobotę.
- I jest wieczór.
- No faktycznie...
- Czyli możemy wracać? - spytał się Luke z odrobiną nadziei w głosie.
- Porąbało cię? Szukaliśmy tego miejsca bitą godzinę i nie zamierzam odpuścić! - nagle uśmiechnął się przebiegle - Już wiem, co zrobimy. Przecież jeśli ktoś ma tu zakład, to pewnie również tu mieszka. Pójdźmy do tych całych kwater, znajdźmy tą należącą do właściciela wytwórni spluw i poczekajmy na niego. Jeśli dobrze pamiętam, miał chyba imię zaczynające się na "H". No i co? Nie jest to genialne?
- Możesz się zdziwić, ale nie, nie jest.
- A weź nie narzekaj, tylko chodź. Dalej!
Dlaczego ja się na to wszystko zgadzam? Przez tego dekla jeszcze wplączemy się w coś głupiego...
Jednak od momentu, w którym zeszli na dół, nie było już odwrotu. Otworzyli drzwi.
Ukazał się im ciemny lokal, oświetlony jedynie nielicznymi lampkami. Wszystko było urządzone dziwnie bogato, jak na dzielnicę biedy. 

***

Ludzie (właściwie wampiry, ale bracia o tym jeszcze nie wiedzieli) siedzieli przy barku, pili, rozmawiali, tańczyli. Nikt nie zwrócił uwagi na dwóch nowoprzybyłych gości oprócz wyżej wspomnianej Mary Nightflower - tej w dziwnych okularach. Valentine'owie nawet nie zdawali sobie sprawy, jakie mieli szczęście, że to akurat ona i tylko ona ich dostrzegła. Wyjęła z kieszeni telefon komórkowy i zadzwoniła:
- Halo, Ana? Tu Mary. Dwóch LUDZI weszło do środka. Co mam zrobić?
- Tu Hidan. Ana już ich wyczuła, przed chwilą wyszła. Będzie czekać na ciebie przy wyjściu awaryjnym, zabierz tam tą dwójkę.
- Już się robi - odpowiedziała Mary. Miała właśnie podbiec do Luke'a i Yan'a i ich zaciągnąć we właściwe miejsce, ale zauważyła, że oni sami kierują się w stronę kwater mieszkalnych, przy których akurat znajdowało się wyjście awaryjne. Co te dwa typki zamierzają robić? Kurczę, oni włażą prosto do paszczy lwa! No trudno, nieważne.
Nie zwracając na siebie uwagi, podążyła za nimi. Kiedy tylko znaleźli się za drzwiami, Mary błyskawicznie doskoczyła do nich i złapała ich, po czym pociągnęła za kolejne, znajdujące się na końcu korytarza z mieszkaniami drzwi. Tam już miała stuprocentową pewność, że nikt ich nie widzi. 
- Dobra, Ana, mam ich. 
- Super, dobrze wykonałaś robotę. Możesz iść. No to nara!
- Nom spoczko, nara.
Teraz Anastazja odwróciła się do braci, którzy byli totalnie zdezorientowani i za cholerę nie mieli pojęcia, co się dzieje.
- Dobra, a więc? - zwróciła się do nich. 
- A więc co? - Yan próbował zachować resztki pewności siebie.
- Nie zgrywaj takiego kozaka, tylko gadaj, po kiego grzyba tu przyszliście - Anastazja przybrała ton głosu w stylu "lepiej powiedz, bo inaczej mój nóż spotka się z twoją twarzą". Jej wyraz twarzy wyrażał podobne emocje. 
- No, my tylko chcieliśmy popatrzeć na kilka spluw i noży i wracać... - powiedział Yan.
- Dobrze, w takim razie czy jak wchodzicie do jakiegoś baru czy też sklepu, widzicie tabliczki na drzwiach?
- Przeważnie tak, no i?
- Umiecie je przeczytać?
- W sumie ze slumsów jesteśmy, ale skądś umiemy.
- A u nas napis na drzwiach widzieliście?
- No widzieliśmy... - nagle bracia zrozumieli, do czego dziewczyna zmierza.
- Ana, wywalmy ich już stąd, to zwykłe dekle i tyle - odezwał się nagle białowłosy chłopak, który pojawił się obok nie wiadomo skąd i kiedy. 
- Poczekaj Hidan, oni mi wyglądają na całkiem zabawnych.
- Ha słyszeliście? To macie szczęście, bo ona właśnie powiedziała, że was nie zabije.
- Te, Luke, już mi się przypomniało! - zawołał nagle Yan - To jest ten, co mam ten cały zakładzik, którego szukaliśmy!
- No, ja mam ten z bronią palną - powiedział Hidan.
- A ten z nożami itp?
- Tym się zajmuje Anastazja - wskazał na nią.
- Aaachaa... - teraz Yan już wiedział, że raczej sobie na nic nie popatrzą. 
W tym momencie dziewczyna odciągnęła przyjaciela na bok i powiedziała mu coś na ucho, jednocześnie nie spuszczając oka z dwójki niespodziewanych gości. 
- Jesteś pewna? - spytał się białowłosy - nie lepiej ich po prostu wywalić stąd na zbity ryj?
- Nie, oni mi wyglądają na takich, którzy by przyszli tu znowu i tak.
- Racja. No więc słuchajcie uważnie! - teraz Hidan zwrócił się do braci - Hmm... Od czego by tu zacząć?
- To jest lokal dla wampirów. My jesteśmy wampirami. Ja, Hidan, Mary oraz cała reszta bywalców i mieszkańców Devil's Nest. A wy wleźliście taj jakby prosto do paszczy lwa. I gdyby Mary was w porę nie zauważyła, wasza sytuacja byłaby niezbyt ciekawa - walnęła prosto z mostu Ana.
- Okeeeej, spoko. 
- I tyle? Spoko? Nie no, na serio dziwni jesteście. Dobra, trzeba was wreszcie odstawić tam, skąd przyszliście.
- No patrz bracie, jaka szkoda - powiedział Yan, po czym zwrócił się do Anastazji - Hej, a może moglibyście jednak nam chociaż pokazać jakąś wypasioną spluwę lub jakiś zajefajny mieczyk?
- Średnio mam na to ochotę, ale czuję, że się raczej i tak nie odpieprzycie, więc dobrze, chodźcie. 
Zaprowadziła ich do pokoju Hidana, który również poszedł z nimi. Zakładów już nie otwierali, ale w pokojach mieli po kilka sztuk sprzętu. 
Rety, kto by pomyślał, że dzisiaj będzie tak ciekawie. Chociaż aż tak zaskoczona nie jestem, coś w końcu przeczuwałam. Jest nawet fajnie, a ci dwaj wydają się być w porządku. Chwila, w porządku? Ostatnim razem, gdy pojawił się człowiek, którego nie nienawidziłam, był to Hidan. A i tak zamieniłam go w wampira. Dzisiaj naprawdę musi być jakiś dziwny dzień... to znaczy noc. 
- Hej, Ana, wołają mnie! - powiedział białowłosy - Lepiej pójdę, bo jeszcze ktoś zobaczy tych ludzi. Możesz im pokazać to co tam chcieli?
- Co? A, tak, dobrze. Możesz iść. Zajmę się tym.
- Spoko, to lecę.
Dziewczyna rozłożyła kilka broni na podłodze pokoju.
- No to popatrzcie sobie - powiedziała.
- A miecze lub noże? - spytał się Luke.
- Jednak cię zżera ciekawość, wiedziałem, wiedziałem! - roześmiał się młodszy z braci.
- Hej, może trochę ciszej? Chyba, że chcesz dobrowolnie zostać dawcą krwi? - zadała mu pytanie Anastazja - Aha, noże? Proszę bardzo - odsłoniła poły płaszcza i ukazała imponujący zestaw sprzętu do krojenia, siekania i do czegokolwiek jeszcze można było używać noży.
- O kurde, jakie wypasione! - powiedział nagle Yan.
- Te? No fakt, jedne z tych lepszych zrobionych przez Hidana. O ile dobrze pamiętam, to są chyba pistolety maszynowe FN P90. 
- Niezłe... Zajebiście byłoby takie mieć, co nie, bracie?
Luke jednak się nie odezwał zajęty wpatrywaniem się w kolekcję sprzętu Any.
- Widzę, ze ci się podobają, ale ciężko by było. Tak jak mówiłam, to jedne z lepszych. Nawet jeśli, to kosztowałyby sporo. A skoro mieszkacie w tej dzielnicy, to z pewnością takowej kasy nie posiadacie. I nie, nawet o tym nie myśl - powiedziała uprzedzając intencje Yan'a. Stąd się nie da nic ukraść. Tak nie da się. Więc lepiej sobie daruj - zaśmiała się.
- Ale to ciężkie! - zauważył Luke, oglądając jeden ze sztyletów.
- Nic dziwnego, to broń dla wampira. Nasza siła znacząco różni się od ludzkiej.
W tym momencie wpadł Hidan.
- Popatrzeli już sobie? - spytał się.
- Tak, możemy się zbierać - odparła Anastazja, zanim bracia zdążyli cokolwiek powiedzieć.
- To wychodzimy!
Przeszli przez wyjście awaryjne i wyszli na zewnątrz. 
- Wiecie mniej więcej, którędy wrócić?
- Stąd chyba nie, ale możecie nas tylko zaprowadzić choćby to tej starej knajpy, na pewno kojarzycie, a potem dojdziemy już sami - zaproponował starszy z braci.
- W sumie czemu nie. I tak miałam się przejść.


***

Była już noc. Jasna poświata księżyca oświetlała cztery postacie idące uliczkami. Yan stwierdził nagle, że wcześniej przez ten potok wydarzeń nie przyjrzał się dokładniej tej wampirzycy. Zrobił to więc teraz.
Była ona średniego wzrostu, być może miała nawet tyle lat co on. Czarne włosy upięła w sięgający do pasa warkocz. Włożyła na siebie czarny płaszcz, ten z ukrytymi nożami. 
Nikt nic nie mówił i było dosyć cicho. Ta cisza się Yan'owi zdecydowanie nie podobała, więc tradycyjnie zaczął nadawać.
- Hej, a jak właściwie smakuje krew? - spytał się. 
- A bo ja wiem? - odpowiedziała Anastazja - Jak krew, po prostu - uśmiechnęła się. 
- Ej, opowiedz coś jeszcze. Choćby... skąd się biorą wampiry?
- Różnie bywa. Niektórzy zmieniają się przez ugryzienie, na przykład Hidan, a niektórzy tacy się rodzą, jeśli rodzice lub jeden z rodziców jest wampirem, na przykład ja.
Tak się toczyła rozmowa przez całą drogę do celu. Luke po jakimś czasie zaczął wykazywać jakieś zainteresowanie i również się przyłączył, a Hidan od czasu do czasu coś dodawał. Kiedy już dotarli na miejsce, Anastazja nagle wcisnęła Yan'owi w rękę jakieś zawiniątko. Ruchem dłoni pokazała, że ma zachować to w tajemnicy.
Pożegnali się i ruszyli - każdy w swoją stronę.


***

- Nawet ciekawie było - stwierdził Hidan, gdy już wrócili do Devil's Nest.
- Nom. Fajnie, że to akurat oni się przypałętali, a nie jakieś dzieciaczki, co by się zaraz zlały w gacie.
- A jakby ktoś taki przyszedł, to co byś zrobiła? - spytał się przyjaciółki.
- No jak to co? Najadłabym się! - zaśmiała się.
Po czym każdy poszedł do swojego pokoju. A o tajemniczym zawiniątku Anastazja nic nikomu nie wspomniała. Nawet Hidanowi.

***

- Yan, a ty gdzie idziesz? - spytał się Luke, widząc, że jego brat gdzieś wychodzi.
- Tylko się odlać, zaraz przyjdę.
- Dobra, spoko.
W rzeczywistości nie mógł się doczekać, aż wreszcie odpakuje ten dziwny "prezent" od Anastazji. Dopiero teraz zauważył, jakie to ciężkie. A nie było zbyt duże. Chwilia chwila, ona coś chyba mówiła o ciężarze broni dla wampirów, pomyślał rozpakowując zawiniątko. Nie no, bez jaj!
Jego oczom ukazały się dwa pistolety. Dołączona była kartka. 

FN P90. 
Na razie są jakie są, będą się ulepszać w miarę rozwoju twoich umiejętności. Jak będziesz z nimi ćwiczyć, to dasz radę je unieść, nawet nie będąc wampirem. 
Będę musiała tłumaczyć Hidanowi zniknięcie tego.
Aha, lepiej już nie wchodź do Devil's Nest ani do części mieszkalnej, bo już ci tyłka nie uratuję.
Ana.

- Hej, idziesz czy nie? - zawołał ze środka Luke.
- Co? A, jasne, już idę.
- Dalej, dalej. Rety, ale zimno się zrobiło.

Następnego dnia spędził trzy godziny na wypróbowywanie nowego nabytku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz